Czas na trochę wspomnień świątecznych...
W piątkowy zimny i pochmurny poranek, objuczyliśmy motocykl ubraliśmy się we wszystkie możliwe warstwy ochronno ocieplające i ruszyliśmy.
Nasza pierwsza naprawdę daleka wyprawa, pogoda niezachęcająca ale prognozy były obiecujące. Uwielbiam ten stan kiedy stajemy się jednym żywo reagującym organizmem jako kierowca pasażer i maszyna. Niestety nasze drogi nie są przewidziane na zbyt długie rozkoszowanie się tym stanem. Pierwsze 50 było tak okropnie wyboiste i dziurawe, bez możliwość zjechania na pobocze i złożenia własnego kręgosłupa na miejsce nie mówiąc już o całkowicie napiętych mięśniach. Jednym słowem zimno ciemno i rzuca jak na rodeo, postój na stacji która odwiecznie kojarzy mi się z granicą Warszawy i decyzja, zawracamy czy jedziemy dalej...
Rodzice nie wiedzieli że wybieramy się motocyklem, stwierdziłam że przynajmniej w jedną stronę nie będą się stresowali tym faktem. No więc ruszyliśmy z kopyta pokrzepieni hod dogiem z ,,psa zmielonego razem z budą'' i gorącą herbata Irving, która przede wszystkim służyła do ogrzania rąk.
No i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki niebo poprzecinały snopy światła, a asfalt przestał przypominać powierzchnię karpatki poprzekładanej mazdamerem. Postoje średnio co jakieś 120 km, w plecaku kanapki słoik z bigosem i sok :)
Pogoda robiła się coraz piękniejsza, zdjęłam z siebie nawet wewnętrzne rękawiczki. Bardzo Cieszyłam się że nie zawróciliśmy, mieliśmy szansę jechać nowo otwartą autostradą, opłata 2zł czas jazdy jakieś 4 minuty. Reszta drogi spokojna, zrobiliśmy mały objazd i dotarliśmy na spokojnie po 7 godzinach. Mina rodziców oraz brata niezapomniana nie jestem pewna nawet czy on wiedział że mamy motocykl :)
W domu wymarzona gorąca kąpiel i do roboty, a nie chwileczkę zapomniałam ze to kuchnia mojej mamy zanim zdążyłam w czymkolwiek porządnie pomóc wszystko było już gotowe no ale tak to jest jak się w pracy dotuje na 500 osób :) Zdążyłam na szczęście porobić zdjęcia.
Mięsko królika zasypane ziołami i zalane winem kruszało całą noc. Rano po przesmażeniu wylądowało w brytfance i bardzo powolutku dusiło się. W ,,miedzy czasie'' Mama wyjęła z duszenia wątróbkę która jest zbyt delikatna by dusić się cały czas z resztą mięsa.
Palce zamoczone woda nawet całkiem ciepła, szybki powrót,przy porywistym wietrze, bo tam czekały już na nas cudowne parowce Babci w duszonymi żeberkami i marynowanymi grzybkami. Jest to tradycyjny obiad który moja babcia dopracowała do ostatecznej perfekcji i bez którego żadne rodzinne święto nie może się obejść.
W piątkowy zimny i pochmurny poranek, objuczyliśmy motocykl ubraliśmy się we wszystkie możliwe warstwy ochronno ocieplające i ruszyliśmy.
Nasza pierwsza naprawdę daleka wyprawa, pogoda niezachęcająca ale prognozy były obiecujące. Uwielbiam ten stan kiedy stajemy się jednym żywo reagującym organizmem jako kierowca pasażer i maszyna. Niestety nasze drogi nie są przewidziane na zbyt długie rozkoszowanie się tym stanem. Pierwsze 50 było tak okropnie wyboiste i dziurawe, bez możliwość zjechania na pobocze i złożenia własnego kręgosłupa na miejsce nie mówiąc już o całkowicie napiętych mięśniach. Jednym słowem zimno ciemno i rzuca jak na rodeo, postój na stacji która odwiecznie kojarzy mi się z granicą Warszawy i decyzja, zawracamy czy jedziemy dalej...
Rodzice nie wiedzieli że wybieramy się motocyklem, stwierdziłam że przynajmniej w jedną stronę nie będą się stresowali tym faktem. No więc ruszyliśmy z kopyta pokrzepieni hod dogiem z ,,psa zmielonego razem z budą'' i gorącą herbata Irving, która przede wszystkim służyła do ogrzania rąk.
No i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki niebo poprzecinały snopy światła, a asfalt przestał przypominać powierzchnię karpatki poprzekładanej mazdamerem. Postoje średnio co jakieś 120 km, w plecaku kanapki słoik z bigosem i sok :)
Pogoda robiła się coraz piękniejsza, zdjęłam z siebie nawet wewnętrzne rękawiczki. Bardzo Cieszyłam się że nie zawróciliśmy, mieliśmy szansę jechać nowo otwartą autostradą, opłata 2zł czas jazdy jakieś 4 minuty. Reszta drogi spokojna, zrobiliśmy mały objazd i dotarliśmy na spokojnie po 7 godzinach. Mina rodziców oraz brata niezapomniana nie jestem pewna nawet czy on wiedział że mamy motocykl :)
W domu wymarzona gorąca kąpiel i do roboty, a nie chwileczkę zapomniałam ze to kuchnia mojej mamy zanim zdążyłam w czymkolwiek porządnie pomóc wszystko było już gotowe no ale tak to jest jak się w pracy dotuje na 500 osób :) Zdążyłam na szczęście porobić zdjęcia.
![]() |
Pijany królik w rozmarynie i jałowcu |
Mięsko królika zasypane ziołami i zalane winem kruszało całą noc. Rano po przesmażeniu wylądowało w brytfance i bardzo powolutku dusiło się. W ,,miedzy czasie'' Mama wyjęła z duszenia wątróbkę która jest zbyt delikatna by dusić się cały czas z resztą mięsa.
Najpierw degustacja mojego bigosu przy śniadaniu nawet spotkał się z aprobatą ale oczywiście jak zawsze był jakieś uwagi, no i faktycznie mogła dodać więcej wina : ) Cały dzień walka z ciastem, ale to chyba rodzinne (w sensie moje i mamy) przekleństwo niewyrastających biszkoptów, znów nas dopadło. Trzeba to najwidoczniej pozostawić babci której ciasto-torty nie maja sobie równych. Sałatka jarzynowa, najlepsza na świecie, jakimś cudem zmieściła się w całości w misce, chyba po za pierwszy nie zrobiło się jej za dużo, za to poszło w bigos : )
Za oknem śnieg zastanawiamy się jak wrócimy. Wieczorem wybraliśmy się ze starymi znajomymi do baru, mój młodszy braciszek przyleciał wieczorem sprawdzić czy ,,jestem bezpieczna'' a przy okazji wskoczył za bar, i przygotował mi drinka o którym zawsze marzyłam czyli sambuce.
Poranne dekorowanie faszerowanych jajek, układanie wędlin. Musiało uśpić moją czujność gdyż do naszych rzeczy zakradł się zajączek i zostawił wspaniały prezent. Trochę to dziwne biorąc pod uwagę ze w piekarniku pyrkał sobie pijany królik :)
![]() | |
całkowicie nieprzywierająca patelnia z powłoką ceramiczną |
Na stole zawitały też pieczarkowe śledziki i pyszny chrzanowy barszcz biały z zapiekaną białą kiełbasą. Następnego dnia poranna wyprawa do Kołobrzegu śnieg stopniał całkowicie piękne słonce prowadziło nas cała drogę, spotkaliśmy kanie ale nie taką jesienną tylko ptasią.
![]() |
Jest tak piękna jak kania grzyb dobra :) |
Palce zamoczone woda nawet całkiem ciepła, szybki powrót,przy porywistym wietrze, bo tam czekały już na nas cudowne parowce Babci w duszonymi żeberkami i marynowanymi grzybkami. Jest to tradycyjny obiad który moja babcia dopracowała do ostatecznej perfekcji i bez którego żadne rodzinne święto nie może się obejść.
![]() | ||
Trzy pokolenia gotujących czarownic |
Święta miłe i obfite choć nie przeżarte przesadnie. Sałatka jarzynowa i kanapki z domową szynką zapakowane na drogę. Piękne słonce i trasa przez doliny dawnych rzek długo jeszcze pozostanie w mojej pamięci. Opracowana nowa technika utrzymywania balansu na wybojach zaoszczędziła mi sporo zakwasów w drodze powrotnej. W Warszawie padliśmy zmęczenia i zadowoleni...