18 kwi 2012

A droga długa jest..

Czas na trochę wspomnień świątecznych...

W piątkowy zimny i pochmurny poranek, objuczyliśmy motocykl ubraliśmy się we wszystkie możliwe warstwy ochronno ocieplające i ruszyliśmy.


Nasza pierwsza naprawdę daleka wyprawa, pogoda niezachęcająca ale prognozy były obiecujące. Uwielbiam ten stan kiedy stajemy się jednym żywo reagującym organizmem jako kierowca pasażer i maszyna. Niestety nasze drogi nie są przewidziane na zbyt długie rozkoszowanie się tym stanem. Pierwsze 50 było tak okropnie wyboiste i dziurawe, bez możliwość zjechania na pobocze i złożenia własnego kręgosłupa na miejsce nie mówiąc już o całkowicie napiętych mięśniach. Jednym słowem zimno ciemno i rzuca jak na rodeo, postój na stacji która odwiecznie kojarzy mi się z granicą Warszawy i decyzja, zawracamy czy jedziemy dalej...

Rodzice nie wiedzieli że wybieramy się motocyklem, stwierdziłam że przynajmniej w jedną stronę nie będą się stresowali tym faktem. No więc ruszyliśmy z kopyta pokrzepieni hod dogiem z ,,psa zmielonego razem z budą'' i gorącą herbata Irving, która przede wszystkim służyła do ogrzania rąk.

No i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki niebo poprzecinały snopy światła, a asfalt przestał przypominać powierzchnię karpatki poprzekładanej mazdamerem. Postoje średnio co jakieś 120 km, w plecaku kanapki słoik z bigosem i sok :)

Pogoda robiła się coraz piękniejsza, zdjęłam z siebie nawet wewnętrzne rękawiczki. Bardzo Cieszyłam się że nie zawróciliśmy, mieliśmy szansę jechać nowo otwartą autostradą, opłata 2zł czas jazdy jakieś 4 minuty. Reszta drogi spokojna, zrobiliśmy mały objazd i dotarliśmy na spokojnie po 7 godzinach. Mina rodziców oraz brata niezapomniana nie jestem pewna nawet czy on wiedział że mamy motocykl :)

W domu wymarzona gorąca kąpiel i do roboty, a nie chwileczkę zapomniałam ze to kuchnia mojej mamy zanim zdążyłam w czymkolwiek porządnie pomóc wszystko było już gotowe no ale tak to jest jak się w pracy dotuje na 500 osób :) Zdążyłam na szczęście porobić zdjęcia.


Pijany królik w rozmarynie i jałowcu
          

 Mięsko królika zasypane ziołami i zalane winem kruszało całą noc. Rano po przesmażeniu wylądowało w brytfance i bardzo powolutku dusiło się. W ,,miedzy czasie'' Mama wyjęła z duszenia wątróbkę która jest zbyt delikatna by dusić się cały czas z resztą mięsa. 


Najpierw degustacja mojego bigosu przy śniadaniu nawet spotkał się z aprobatą ale oczywiście jak zawsze był jakieś uwagi, no i faktycznie mogła dodać więcej wina : ) Cały dzień walka z ciastem, ale to chyba rodzinne (w sensie moje i mamy) przekleństwo niewyrastających biszkoptów, znów nas dopadło. Trzeba to najwidoczniej pozostawić babci której ciasto-torty nie maja sobie równych. Sałatka jarzynowa, najlepsza na świecie,  jakimś cudem zmieściła się w całości w misce, chyba po za pierwszy nie zrobiło się jej za dużo, za to poszło w bigos : ) 

Za oknem śnieg zastanawiamy się jak wrócimy. Wieczorem wybraliśmy się ze starymi  znajomymi do baru, mój młodszy braciszek przyleciał wieczorem sprawdzić czy ,,jestem bezpieczna'' a przy okazji wskoczył za bar, i przygotował mi drinka o którym zawsze marzyłam czyli sambuce.


Poranne dekorowanie faszerowanych jajek, układanie wędlin. Musiało uśpić moją czujność gdyż do naszych rzeczy zakradł się zajączek i zostawił wspaniały prezent. Trochę to dziwne biorąc pod uwagę ze w piekarniku pyrkał sobie pijany królik :)
 
całkowicie nieprzywierająca patelnia z powłoką ceramiczną
   
Na stole zawitały też pieczarkowe śledziki i pyszny chrzanowy barszcz biały z zapiekaną białą kiełbasą. Następnego dnia poranna wyprawa do Kołobrzegu śnieg stopniał całkowicie piękne słonce prowadziło nas cała drogę, spotkaliśmy kanie ale nie taką jesienną tylko ptasią.

Jest tak piękna jak kania grzyb dobra :)




  
Palce zamoczone woda nawet całkiem ciepła, szybki powrót,przy porywistym wietrze, bo tam czekały już na nas cudowne parowce Babci w duszonymi żeberkami i marynowanymi grzybkami. Jest to tradycyjny obiad który moja babcia dopracowała do ostatecznej perfekcji i bez którego żadne rodzinne święto nie może się obejść.

Trzy pokolenia gotujących czarownic 

Święta miłe i obfite choć nie przeżarte przesadnie. Sałatka jarzynowa i kanapki z domową szynką zapakowane na drogę. Piękne słonce i trasa przez doliny dawnych rzek długo jeszcze pozostanie w mojej pamięci. Opracowana nowa technika utrzymywania balansu na wybojach zaoszczędziła mi sporo zakwasów w drodze powrotnej. W Warszawie padliśmy zmęczenia i zadowoleni...




5 komentarzy:

  1. Jaki ten świat jest mały ;-)
    Ja też w Warszawie, a jestem z Kołobrzegu, nie ma to jak świętowanie z rodziną...
    Pozdrawiam
    Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I też Beata ;) Ja jestem ze Świdwina ale Kołobrzeg musiał być odwiedzony :)

      Usuń
  2. Widzę, że nie tylko gust kulinarny masz wyrafinowany, ale i w wyrafinowany sposób piszesz, Jaśnie Pani ;)
    Zdecydowanie zostanę stałą czytelniczką Cynowej Łyżeczki :)

    Brego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie to niezmiernie, mam też nadzieje że będziesz miała okazje zasmakować w tych daniach.

      Usuń
  3. Baza ogłoszeń z miasta Radom. Wejdź i dodaj za darmo swoje ogłoszenie lub przeglądaj najnowsze oferty. Szybko, sprawnie, bez aktywacji i rejestracji. Do każdego ogłoszenia możesz dołączyć aż dwa zdjęcia, całkowicie bez żadnych opłat. Bezpłatne ogłoszenia z Radomia tylko na Radom Lokalne !
    Ogłoszenia Radom. Radom Lokalne

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...